Obserwatorzy

środa, 30 kwietnia 2014

Po warsztatach

Jestem tak naładowana pozytywną energią, że aż nie wiem od czego zacząć...
Warsztaty prowadziła Dorota Freitag w Kreatywnie w Poznaniu. Tematem warsztatów był: decoupage i metal.
I tak w całkiem miłej atmosferze, przy kawce i muzyczce zmalowałyśmy takie coś:






Żałuję, że dopiero teraz zdecydowałam się na udział w warsztatach. Było naprawdę bardzo fajnie i sympatycznie. I wiem, że jeszcze nie raz skorzystam, bo oferta warsztatów o najróżniejszej tematyce w Kreatywnie jest naprawdę bardzo szeroka.
 
Chciałam jeszcze tylko dodać, że skrzyneczkę zaadoptowało moje dziecko. Już są w niej jego skarby, przynajmniej do czasu gdy nie zrobię mu "pirackiej skrzyni na skarby".
 
Pozdrawiam ciepło, zapraszam serdecznie zawsze i każdego
Mirella

wtorek, 29 kwietnia 2014

Chustecznik

Ten chustecznik zrobiłam na prezent, dla osoby, która lubi prostotę. Miało być minimalistycznie, żadnych kwiatków, wzorków i ozdobników.
Zdecydowałam się na relief na bokach, orzechową bejcę pobieloną, bardzo suchym pędzlem. Niestety po polakierowaniu efekt pobielenia jest mniej efektowny. Rozczarowałam się, bo chustecznik wyglądał dużo lepiej przed lakierowaniem. Zastosowałam lakier półmatowy, chociaż dużo lepiej wyglądałoby to z matowym, ale na życzenie osoby dla której to robiłam miał być półmat.
Relief i brzeg otworu trochę przyciemniłam patyną.
 



 
Teraz pracuję nad jeszcze jedną bejcowaną i bieloną pracą, ale na jej efekty będzie trzeba jeszcze trochę poczekać :o)
 
Jutro idę na warsztaty organizowane przez Kreatywnie.com - temat warsztatów "decoupage i efekt metalu". Myślę, że będzie bardzo ciekawie. Nie mogę się doczekać... szczególnie, że po raz pierwszy idę na jakiekolwiek warsztaty. Relację zdam jutro.
 
Pozdrawiam
Mirella
 
 

sobota, 26 kwietnia 2014

Niby nic, a jednak wyzwanie...

dziś chciałam Wam pokazać co było moim największym wyzwaniem. Teraz gdy na to patrzę, wydaje się, że to tylko taborety, takie nic, jednak rok temu, gdy moje deku-doświadczenie było małe czułam się jakbym miała porwać byka za rogi.
Zaczęło się od spotkania z panią Ania, która miała stare drewniane taborety. Zastąpiła je co prawda nowymi z Ikei, ale te nowe nie dały rady i szybko okazało się, że trzeba "przeprosić" stare drewniane, które pomimo swojej starości były bardziej solidne od tych nowych.
Ale przecież stare można odnowić, dlaczego wiec nie techniką decoupage?
Podjęłam się, bo bardzo chciałam zrobić coś innego niż butelki, które wcześniej malowałam i niepozorne skrzyneczki, które rozdawałam wśród znajomych. Gdy przywiozłam taborety do domu, wtedy dopiero zaczęłam się zastanawiać co ja zrobiłam?
No ale wycofać się głupio... więc zasiadłam ze szlifierką na tarasie i szlifowałam stary lakier, a było go sporo. Zakwasy miałam jako po treningu z Pudzianowskim.
Pani Ania nie chciała mieć jakiś ekstrawagancji. Miało być prosto i skromnie. W kolorach brązowo-kremowych. Z grubsza kompozycję uzgodniłyśmy podczas naszego spotkania, musiałam tylko poszukać jakiegoś motywu w kolorach brązowych.
 
Taborety wyszły tak:
 

 


Na siedzisku zastosowałam oczywiście spękania jednoskładnikowe.
 
Po odebraniu taboretów (trzech) pani Ania poszła za ciosem i zamówiła jeszcze chlebak i kuchenną deseczkę, do zawieszenia na ścianie. Wszystko z tym samym motywem. Front chlebaka miał być tylko polakierowany.
 
 
I tak poradziłam sobie z czymś co w pierwszej chwili wydawało mi się Mont Everestem. Można chyba jednak podejmować wyzwania, nawet gdy wydają się zbyt wielkie. Ta przygoda z kwietnia 2013 r. dała mi kopa, przekonała mnie, że mogę robić więcej i lepiej. Zrobiłam sobie warsztacik w domu, bo taborety malowałam na ławie w salonie. Zaczęłam decu na 100%, nie tylko z doskoku.
 
Dziś zaczęłam pracę, która też jest dla mnie wyzwaniem. Pokażę oczywiście, ale w swoim czasie.
 
Dziękuję wszystkim, którzy mnie odwiedzają, a widzę, że jest Was coraz więcej. Zapraszam, rozgośćcie się (matko, jakie trudne słowo do napisania :o)). Jest mi bardzo miło, że zaglądacie, co mogę dać od siebie? tylko to co robię, popatrzcie, skomentujcie, poczytajcie.
 
Do kolejnego wpisu
Pozdrawiam
Mirella

czwartek, 24 kwietnia 2014

Szarości

Dziś chciałam pokazać szkatułkę w tonacji czarno-szarej, którą zrobiłam po raz pierwszy stosując czarną patynę talensa. Motyw róż ma swoją historyjkę. Znalazłam go w sieci, obrobiłam w fotoshopie, przeniosłam na stronę, aby wydrukować i owszem wydrukowało się chociaż w kolorze czarno-białym. Zdziwiłam się, myślałam, że drukarka się zepsuła, a to nie sama drukarka, ale tusz się skończył.  Po wymianie tuszu wszystko było już w kolorze. I motyw kolorowy jest wewnątrz szkatułki.
Chciałam całą szkatułkę zrobić w szarym kolorze i wykończyć patyną miałam tylko dylemat, czy kolorowy motyw umieścić na wieczku, czy wewnątrz. Jeden dzień na wieczku leżał motyw czarno-biały, następnego dnia kolorowy. Chyba najlepszym rozwiązaniem byłoby zrobić bliźniacze szkatułki, ale to byłaby chyba już przesada :o)) ostatecznie zrobiłam tak...
 




 
Tym razem zdjęcia zrobiłam sama. Starym aparatem, bez profesjonalnego oświetlenia softboxów. Chyba nie są najgorsze...
 
Tyle na dziś, uciekam odpocząć... byłam dziś w szpitalu, miałam zabieg, po którym nie najlepiej się czuję...
 
Pozdrawiam Was ciepło i życzę zdrowia!!
Mirella

wtorek, 22 kwietnia 2014

Szkatułka dla córki koleżanki

W końcu mogę się pochwalić szkatułką, którą robiłam na zamówienie dla koleżanki. Skrzynka była świątecznym prezentem dla jej córki, której zdjęcie jest na wieczku.
Na początku nie mogłam się doczekać kiedy dojedzie dostawa z Drewnianej Doliny, w końcu, gdy szkatułka przyjechała przez trzy dni szukałam odpowiedniego motywu, który pasowałby do mojej koncepcji całej pracy. Zdjęcie w fotoshopie przerobił mój małżonek. Mimo, że było zrobione wieczorem, to jednak mocno odznaczał się czerwony kapelusz. Całość przerobiliśmy na sepie. Motyw róż jest pocieniowany szarym kolorem, w niektórych miejscach dałam też spękania dwuskładnikowe, a całość pocieniowałam patyną talensa.
Nieskromnie powiem, że jestem zadowolona z tej pracy. Naprawdę pracowałam nad nią długo i wszystkie kroki były starannie przemyślane, a później wykonane. Koleżance się podobała, a to dla mnie najważniejsze, bo zawsze  gdy robię coś na zamówienie obawiam się, że moja praca rozczaruje, lub nie do końca spełni oczekiwania.
 
No dobra, koniec gadania. Czas pokazać to co zrobiłam. Prezent osobie obradowanej też się podobał, to tak na marginesie :o))
 
 

 
Początkowo chciałam na wieczku wewnątrz umieścić imię dziewczyny, ale nie miałam odpowiedniej czcionki, a samo imię jest krótkie i wyglądałoby nieciekawie na takiej dużej powierzchni. Postanowiłam więc nic nie dodawać.


a to już zbliżenie na spękania


 
 
Bardzo rzadko robię coś na zamówienie, ale bardzo to lubię. A powodem jest motywacja. Nie wiem, czy też tak macie. Kiedy robię coś tak tylko dla przyjemności tworzenia to nie czuję tego dreszczyku jaki mnie ogarnia robiąc coś zleconego. Nie znaczy to, że się mniej staram robiąc coś niezleconego, w każdą pracę wkładam całe swoje serce, ale przy zleceniu jest jakoś inaczej... 
 
A Wam podoba się moja szkatułka?
 
Już niedługo coś nowego, bo cały czas pracuję
Dziś już zmykam, ale zaglądajcie do mnie, bardzo lubię gości :o))
 
Pozdrawiam
Mirella

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Radość z drobiazgów które kochamy

Jak ja nie lubię świątecznego marazmu. Tego siedzenia i czekania kiedy będzie zmiana wystroju stołu, kiedy skończy się film, który widziało się już naście raz i kiedy w końcu dzień dobiegnie końca. Pogoda co prawda dopisała w tym roku i zarówno w niedzielę jak i dziś byliśmy na długim spacerze. Tomek pojeździł na rowerku, pochodziliśmy trochę po pięknie zalesionym miejscu nad jeziorem kierskim, a wczoraj byliśmy na poznańskiej Cytadeli. Dla Tomka oczywiście największą atrakcją były czołgi, samoloty i inne wojskowe pojazdy w Muzeum Uzbrojenia. Samo muzeum było zamknięte, ale pojazdy na zewnątrz można było pooglądać stojąc po drugiej stronie płotu. Popołudniu, kiedy pogoda się popsuła i zaczęło padać, siedzieliśmy w domu... i właśnie to mnie tak zdołowało.  
Od lat wciągnięta w wir codziennego życia, nie mam czasu na odpoczynek, na zastanawianie się "co by tu zrobić". Zawsze chciałabym zrobić za dużo, mając na to wszystko za mało czasu. Jedyną moją odskocznią jest ostatnio decoupage, ale kiedyś żyłam trochę bardziej dynamicznie.
Tańczyłam i to naprawdę kochałam, słuchałam muzyki, z radia, z kaset, a później z płyt CD. Spotykałam się ze znajomymi i niemal co weekend w zespole robiliśmy sobie jakąś imprezę. Taniec to było to co powodowało, że miałam jeszcze więcej siły i energii. Wykańczające próby i treningi dawały moc... Później taniec zastąpiłam aerobikiem. Ćwiczyłam 6 dni w tygodniu od 40 do 90 min. Dzień bez treningu powodował u mnie wyrzuty sumienia... a później zaczęły się problemy zdrowotne, które mnie spowolniły i w ostateczności posadziły na kanapie. Pojawienie się Tomka dało też inne priorytety, obowiązki i inny tryb życia.
 
Ale obiecałam sobie, że koniec z siedzeniem w domu, że teraz znowu mogę pomyśleć o sobie, poszukać utraconej energii i siły. Wczoraj wieczorem, kiedy Tomek spał, a mąż z mamą oglądał TV ja ładowałam swoje baterie oglądając na You Tube fragmenty koncertów Michaela Flatleya. Genialne!!! Tak niesamowite, że aż mnie nosiło. Rok temu byłam, na koncercie Lord of the Dance i choć był porywający, to wyszłam z niego lekko rozczarowana. Sama nie wiem czym bardziej: tym, że nie tańczył już sam Michael, czy tym, że nie wpadłam na pomysł, że on ma już 55lat i ma prawo nie tańczyć na koncertach. W końcu jest najlepiej zarabiającym tancerzem. 
Ale w dobie internetu i You Tube`a mogę oglądać, oglądać, oglądać...
Podzielę się z Wami tym cudem, finałową sceną z koncertu Lord of the Dance
 
 
Życzę Wam wiele siły i energii, radości odnalezionej w tym co kochacie, co Was uskrzydla co daje siłę na kolejne godziny, dni, tygodnie...
 
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję, że mnie odwiedzacie, bardzo mnie to cieszy, a każdy pozostawiony komentarz jest dla mnie jak prezent podarowany przez Gościa.
 
Miłego dnia
Mirella

sobota, 19 kwietnia 2014

Dla wszystkich...

.... nowych, stałych i przyszłych moich gości, dla każdego kto tu zagląda świąteczne życzenia... spokojnych, rodzinnych, pogodnych i smacznych świąt. Cieszmy się chwilami spędzonymi wspólnie z najbliższymi, ładną pogodą, i tym, że można odetchnąć i zwolnić.


Takiego rozanielenia jak na załączonym obrazku :o))


Zmykam na zasłużony po dzisiejszym dniu odpoczynek
Pozdrawiam
Mirella

wtorek, 15 kwietnia 2014

Słoneczniki

Witam Was,
mogę Wam dziś pokazać tacę, którą robiłam na zamówienie. Motyw został wybrany, miały być słoneczniki.
Brzegi tacy pomalowałam na zielono i przetarłam suchym pędzlem brązową i oliwkową farbą. Same słoneczniki lekko pocieniowałam i położyłam krak sottile. Tak jak kiedyś nad nim przeklinałam i rwałam włosy z głowy, tak teraz go lubię, a po zrobieniu tej tacy zaczynam wręcz kochać. Mam jednak mały problem, zużyłam do tej tacy resztę, którą miałam :o)) Tak czy inaczej wybieram się na małe zakupy, więc do listy dorzucę jeszcze sottilka.
Tacę wysyłałam kurierem do Gniezna i miałam duszę na ramieniu, czy nic jej się nie stanie w transporcie, bo choć profesjonalnie zapakowana przez mojego małżonka to z kurierami różnie bywa. Jednak Basia dała znać, że taca dojechała w stanie idealnym, tak więc kamień spadł mi z serca. Moje nerwy były uzasadnione, bo taca ma być świątecznym prezentem, gdyby jej się coś stało, nie byłoby prezentu.
 
Zdjęcia jak zawsze w wykonaniu mojego męża.

i zbliżenie na spękania




Co powiecie? Podoba się?
 
A z innej beczki to spędzam wieczór na "przeprowadzce" z jednego laptopa do drugiego. Dostałam nówkę sztukę, jest większy, szybszy i nowszy, ale też pusty jak wydmuszka. Muszę teraz uzupełnić moją bogatą bazę stron internetowych, wszystkich tych, które tak namiętnie odwiedzam, sklepów, obrazków, plików...
Ja z komputerem to jak blondynka w samochodzie, umiem obsługiwać , ale nie znam się na tych wszystkich technicznych zawiłościach... ale jakoś mi idzie.
Niestety ucierpiała na tym moja skrzyneczka nad którą pracuję i chustecznik. Jednak bez kompa to teraz już czasami jak bez ręki... cóż współczesne choroby...

Uciekam do moich przenosin. Mirella

niedziela, 13 kwietnia 2014

Po weekendzie

Witam Was serdecznie,
weekend dobiega końca, jak zawsze za szybko. Wczoraj byliśmy na kiermaszu wielkanocnym, który jest organizowany przez Muzeum Rolnictwa w Szreniawie. To całkiem blisko wioski, w której mieszkam, ale było na nim bardzo dużo ludzi z Poznania. Poszłam tam na rekonesans, by zobaczyć jak to wygląda, kto się wystawia, ile jest wystawiających itp. Zamierzam sama wystawić swoje prace, ale dopiero przed świętami Bożego Narodzenia. Cóż, jak chyba na wszystkich takich kiermaszach było duuużo jedzenia, stragany z plastikowymi zabawkami dla dzieci, górale, trochę decoupage`u i innych ozdób świątecznych. Ludzi sporo, parking zastawiony na full i naprawdę zwiedzających pełno w każdym zakątku. I to w sobotę tydzień przed świętami, a spodziewałam się, że ludzie będą sprzątać i myć okna. Pogoda była ładna, pochodziłam, popatrzyłam i się podbudowałam. To co widziałam nie było złe, ale też przekonało mnie, że nie mam się czego wstydzić i mogę wystawiać swoje prace.
Kupiłam też pierwsze gęsie wydmuszki :o)) Na te święta już nie zdążę, ale na kolejne coś podłubie.

Dziś chciałam pokazać jedną z moich pierwszych prac. Uczyłam się wszystkiego na butelkach po winie. Dlaczego po winie? To za chwilę.

Na tej pierwszy raz robiłam cieniowania


Z tego cieniowania też byłam bardzo dumna. Całą pomalowałam na jakiś jasny kolor, typu złamana biel, później dół i górę szyjki na fioletowo i dwoma gąbeczkami maczanymi na zmianę w fioletowej i jasnej farbie tapowałam: fioletem na jasnym, jasnym na fiolecie. I tak wyszło.


I pierwszy dwuskładnikowy krak z moim ulubionym motywem różanym.



Krak słabo widać, bo zdjęcia kiepskie i od razu przyznam się do błędów. Step dwa był niedokładnie położony i w wielu miejscach nie pokrywał stepu pierwszego więc porobiły się "mazy" zrobione pastą postarzającą. Wśród oglądających ją osób bardzo się podobała, ale oni nie wiedzieli co i jak więc wydawało się im, że tak ma być...

A dziś też moja mała rocznica, której tak naprawdę wcale nie chciałabym w swoim życiu. Dokładnie siedem lat temu, po badaniach, które miałam na początku kwietnia dowiedziałam się od lekarza: ma pani celiakię, chorobę autoimmunologiczną, w której organizm nie toleruje glutenu. Niestety jest to najgorszy, bo trzeci stopień tej choroby. Musi pani przejść na bardzo ścisłą dietę bezglutenową. 
I to było wszystko. Resztę wyczytałam w internecie, w książce, którą kupiłam, na forum dla celiaków, które kiedyś czytałam.
Ale nie wiedziałam, że glutaminian sodu robią w 85% przypadków na pszenicy, a on jest wszędzie, nie wiedziałam, że jogurty są zagęszczane, czyli zawierają gluten, nie wiedziałam, że gluten jest w wędlinach...
Po czterech latach musiałam brać sterydy, bo było bardzo źle. Nie będę wdawać się w szczegóły, że nie trawiłam laktozy, przez co musiałam przejść na bezwzględną dietę bezmleczną... byłam załamana. Ale sterydy pomogły i po siedmiu miesiącach mogłam je odstawić. 
Dziś już wiem bardzo wiele, przede wszystkim to co mogę jeść to: owoce, warzywa, ryby, ryż, kukurydza, nabiał ale ten bez zagęstników, czyli właściwie odpadają jogurty (nawet te pitne) i słodkie serki, no i typowo bezglutenowe produkty, które są już dostępne nawet w marketach, ale są drogie (6 kromek chleba kosztuje od 5 do 7zł). No i nie mogę pić piwa, bo jest na jęczmieniu, a jęczmień zawiera gluten, wódka jest na pszenicy, więc pozostały mi wina, a po winach butelki :o)

Powiem tylko, że ta dieta nie jest fajna. Zastanawiam się, dlaczego zaczyna się robić modna wśród osób, które chcą schudnąć? Ja nie schudłam, pomimo tego, że nie jem chleba, bo bezglutenowy mi nie smakuje, makaron jem sporadycznie. Może tylko nie przytyłam. Cały czas mam wagę sprzed dziesięciu lat. W ciąży przytyłam tylko 10kg, i nie jadłam za dwóch, nie miałam "apetytów", nie jechałam o 22-ej do sklepu po pączki i kwaszone ogórki, jak to ponoć robiły moje koleżanki. W ciąży tylko dbałam o siebie, bo celiakia to przede wszystkim niedobór żelaza, ciężka anemia i bardzo słabe wyniki krwi. 

Tak naprawdę nikt nie wie ile razy miałam swoje małe i duże załamanie nerwowe, ile razy trzymałam w ręku bułkę i już chciałam ją zjeść, ale... to było już po sterydach, bo przed zachowywałam się jak alkoholicy... kupowałam np. pierniki i chowałam gdzieś aby nikt nie widział i podjadałam... wychodząc ze sklepu szybko w samochodzie jadłam Princessę, ale w końcu zrozumiałam, że nie oszukuję męża, mamy, lekarza, oszukuję siebie, szkodzę sobie nikomu innemu. Mój organizm wyniszcza sam siebie, a ja mu w tym pomagałam. 
Siedem lat mi zajęło pogodzenie się z tym, że nie zjem tortu na Tomka urodzinach, że jutro muszę zrobić zakwas na żurek bezglutenowy, że pizza, którą bardzo często zamawia mój mąż i której fanem jest już mój syn nie będzie też moim przysmakiem. Kiedy oni zamawiają pizzę wychodzę z pokoju... 
Wiem, że inni mają gorsze choroby i pocieszam się tym, że mnie spotkało tylko to, ale czasami zastanawiam się: dlaczego?

To na dziś wszystko. Przepraszam, że tak... ale musiałam się wygadać

Pozdrawiam Was i zapraszam. Jutro robię zdjęcia tacy, która pojedzie do Basi, na pewno pokażę.
Miłego wieczoru
Mirella 

piątek, 11 kwietnia 2014

Drobiazgi

Dziś chciałam Wam pokazać dwie moje prace. 
Pierwsza to zakładka do książki w motywem z szablonu. To moje pierwsze próby z szablonem, więc chciałam zrobić coś małego, że w razie gdy nie uda się, nie będzie wielkiej straty. Drugą pracą z szablonem była szkatułka którą prezentowałam jeszcze pod koniec zeszłego roku. 
Oto jedna strona zakładki 


Niestety są pewne niedoróbki, ale najważniejsze że już wiem na co zwracać uwagę i mam nadzieję, że kolejne prace będą lepsze.
Na drugiej stronie jest baletnica i dwa dwuskładnikowe kraki. Step 1 to Crackle Large firmy Daily Art (dawniej Perfeto z aniołkiem) a Step 2 Werniks pękający Idea Decoupage firmy Maimeri. 
Mieszanka dlatego, że pomalowałam już deseczkę Step 1 i kiedy sięgnęłam po Step 2 Cracle Large okazało się ze w słoiczku jest coś o konsystencji masła. Za radą koleżanki dekupażystki bardziej doświadczonej niż ja ogrzałam lekko step 2 w ciepłej wodzie i efekt był taki, ze zawartość słoiczka po prostu się wysypała pokruszona w kawałeczki i sucha jak wiór.
Ratowałam się więc tym co miałam czyli Ideą. Wyszło tak:


A oto serduszko, które również ma na sobie spękania z dwóch różnych preparatów. Brzegi serduszka mają pastę pozłotniczą.


w niektórych miejscach spękania są duże, a w niektórych są tak delikatne i drobne, że widać to jako ciemniejszą plamę. I druga strona serduszka


I to tyle jeśli chodzi o moje pierwsze eksperymenty. Jak dotąd zawsze wszystko robię według instrukcji w obawie, że coś sknocę. Jednak może eksperymentowanie nie jest takie straszne jak je malują? 

Pozdrawiam
Mirella

czwartek, 10 kwietnia 2014

Pożegnanie z pisankami

... przynajmniej do następnego roku. Zakończyłam już zdobienie jaj, jajek, jajeczek... Muszę przyznać, że po zeszłorocznym koszmarze i tworzeniu w bólach zaledwie 20 jajek w tym roku praca nad pisankami sprawiała mi bardzo dużo radości. A to wszystko dzięki Ani z Decoupage Garden Znalazłam na blogu u Ani wspaniały kursik jak zdobić pisanki za pomocą transferu. Rewelacja, szybko, łatwo i bez większych problemów. Ja i powierzchnie kuliste jakoś się nie kochamy i przyklejenie motywu na jajo lub bombkę kulistą wychodzi mi mniej więcej tak jak mojemu pięcioletniemu dziecku robienie wyklejanki w przedszkolu. Pomimo oglądania różnych kursików w sieci jakoś nie nauczyłam się tego. Może powinnam skorzystać z jakiegoś kursu, by pod okiem wprawnej dekupażystki popróbować???
Tak czy inaczej jestem zadowolona z moich tegorocznych pisanek.

I ostatnie zdjęcia pisanek z sezonu Wielkanoc 2014


















i trzy pisanki pomalowane perłową farbą




Tak naprawdę definitywny koniec to nie jest do skończenia mam jeszcze dwa wielkie jaja... może do świąt je zrobię... 

Teraz pracuję nad zamówioną tacą, mam w planach chustecznik i całą masę innych przedmiotów.

Zapraszam gorąco i dziękuję za miłe słowa


Pozdrawiam
Mirella