Witajcie :)
Wiem, że rzadko ostatnio tu bywam, mało robię, jeszcze mniej piszę, jakoś tak decoupage zeszło na boczny tor. Trochę mi szkoda, a trochę jestem pochłonięta czymś nowym, co stało się i moją pasją i zaczęło mnie interesować bardziej od decu i chciałabym, aby stało się sposobem na życie, a przede wszystkim na zarabianie konkretnych pieniędzy.
Ze zdrowiem moim na razie ok. Niestety na razie, bo z taką chorobą jak moja, nigdy nic nie wiadomo. Musze się nieustannie pilnować, kontrolować i przede wszystkim mieć silną wolę. Samozaparcie. Wytrwałość. Nie ulegać pokusom. Nadal mi z tym wszystkim trudno, nadal mam chwile słabości, ale po tym co przeszłam, wiem, że nie mogę, wiem, że nie robię nic dla kogoś, a wszystko dla siebie.
Ta choroba trochę mną wstrząsnęła, trochę nauczyła samolubstwa, egoizmu, zaczęłam patrzeć też na siebie, nie na innych. Cały czas ważne jest moje dziecko i mąż, ale nie poświęcam im już 110% swojej uwagi. Myślę też o sobie, o swoich potrzebach, o swoim zdrowiu, o swoich problemach. Wcześniej, oni byli najważniejsi, a ja jakoś tam będzie. Jedzenie w biegu, za późno, za dużo, albo za mało, nie tak przygotowane. Brak odpoczynku, stres, problemy innych, były moimi problemami, a moje problemy były nieważne do czasu, gdy przerosły mnie kilkukrotnie...
Nauczyłam się dzielić rzeczy na ważne, ważniejsze i bardzo ważne. Na bzdury, rzeczy mało istotne i takie nad którymi nawet nie warto się zastanawiać. Inni - to inni, a ja i moje zdrowie, to coś czego nie mogę zaniedbać, czego nie mogę odłożyć na później. Późnej można posprzątać mieszkanie, później można zrobić mężowi kolację (jeśli sam sobie jej wcześniej nie zrobi) później można pogadać z koleżanką, ale teraz trzeba odpocząć, teraz trzeba coś zjeść, teraz trzeba pomyśleć o sobie.
Na moją chorobę nie ma lekarstwa, na moją chorobę nie można położyć się do łóżka, poleżeć i za dwa dni będzie dobrze. To nie ból nogi, czy głowy, który minie po Ibupromie. Moja choroba, żeby była utrzymana w ryzach musi mieć komfort: odpowiednie posiłki, w odpowiedniej porze, ilości, z tym, ale bez tego. Przygotowane tak, a nie inaczej. Nie mogę sobie powiedzieć: dobra, dzisiaj sobie pofolguję, jutro będę się oszczędzać. Kontrola to coś co pomału, z wielkim trudem, ale wchodzi mi w krew. Uczę się, staram, pilnuję.
Nie ma nic gorszego, niż chory układ pokarmowy. Od niego zależy to jak funkcjonujemy. Przekonałam się na sobie, gdy w kwietniu w skrajnym wycieńczeniu organizmu, który nie miał w sobie już nic, trafiłam do szpitala. Dwie transfuzje krwi, kroplówki z wszystkimi minerałami, pierwiastkami śladowymi i nie tylko i wielkie oczy lekarzy, który nie wierzyli, że organizm przy takich niedoborach mógł jeszcze funkcjonować, w końcu nawet w książkach nie znali takich przypadków... szukanie przyczyn, innych chorób i co najgorsze: nowotworów niczego nie wykazało. Po prostu mój organizm zmęczył się. Dostał trochę tego i owego, zmieniłam sposób odżywiania i znowu funkcjonuję. Ale wcześniej nie głodziłam się. Po prostu układ pokarmowy przestał działać, nic nie przyjmował, wszystko przepuszczał, dlaczego - nie wiadomo.
Pisze to dlatego, aby w dzisiejszym świecie, gdzie na półkach jest tyle wszelakiego dobra, czasami zwrócić uwagę na to co jemy, jak jemy i gdzie jemy. Bo tak jak napisałam, złamaną rękę włożą w gips i za 6 tygodni będzie sprawna, trochę gimnastyki i będzie ok. Ale jak organizm pomimo jedzenia wszystkiego co wartościowe, co potrzebne, nagle tego nie przyswaja to już nie jest tak wesoło.
Człowiek nie ma siły nawet nic nie robić. Siedzenie męczy, nie mówiąc już o robieniu czegokolwiek.
A ja pomimo tego wszystkiego jeszcze gdzieś tam, między jednym szpitalem a drugim zrobiłam szkołę wizażu, szkolenie z manicure i warsztaty z podologii. Zaniedbałam decu i wyszywanie, ale robienie makijażu, powodowanie, że dzięki mojej pracy ktoś nagle czuje się piękny, wartościowy i zachwycony swoim wyglądem, choć zawsze w to wątpił pomogło mi jakoś się pozbierać.
Dlatego mniej mnie tu, bo więcej czasu spędzam z innymi pędzlami w dłoni. Farby zamieniłam na cienie do powiek, a lakiery na pudry i pomadki.
Jeśli gdzieś pomiędzy jedną a drugą bombką, po zrobieniu skrzynki na ślub, a przed kuferkiem dla cioci chciałybyście same wyglądać dobrze i powiedzieć: dziś jestem JA dobrze umalowana, to zapraszam :)
Robię makijaże na ślub, ale i też na wesele, na super randkę (nawet tą z mężem po 10 latach ślubu), na imprezę karnawałową i na każdą inną okazję.
Ale mogę też zrobić tylko manicure, zabiegi na zniszczone detergentami dłonie, krótki relaks jeszcze nikomu nie zaszkodził.
Odwiedźcie mnie albo na FB https://www.facebook.com/pudremmalowane/ albo zapraszam do nowego bloga http://pudremmalowane.blogspot.com
Tu też będę. Nie zostawię Was i tego co tyle lat już robię. Po prostu czas podzielę.
Dziękuję ze jesteście, dziękuję, że mimo iż Was zaniedbałam, wciąż jeszcze tu zaglądacie.
Pozdrawiam serdecznie
Mirella