Moje dziecko zdezerterowało dziś (niestety za moją zgodą ) z zajęć - ostatnich już - na basenie. Cały rok woziłam go wytrwale, choć czasami samej mi się nie chciało, ale gdy się powiedziało A, to wiecie, nie...?
Ale nie o basenie chciałam pisać. W końcu dziś Dzień Ojca. Zabrałam więc dziecko z przedszkola, zapakowałam do samochodu i zapytałam: co kupimy tacie w prezencie? Spojrzał na mnie z chytrym uśmiechem i zapytał trochę nieśmiało: komputer? Nieee, po co tacie czwarty komputer? poza tym mam tylko pięć dych w kieszeni... myślałam o książce i może o ciasteczkach Oreo - to takie ojcowskie ciacho, które uwielbiają synkowie. OK. Książka może być... ale zapomniałam dziecku oczy przewiązać szalikiem (może bym to zrobiła, gdyby pora roku była bardziej stosowna), przed wejściem do empiku, bo choć książkę wybrałam szybko, to ze sklepu wyjść nie mogłam. Stał z maślanymi oczkami wpatrzonymi w samolociki i auta - bohaterów wiadomych filmów animowanych, nie szkodzi, że wszystkie te modele walają się gdzieś w jego pokoju... on przecież chce. I tłumaczę, że dziś jest dzień ojca, a nie dzień dziecka... ale stoi z nosem na kwinte i myśli że coś ugra, ale jak, skoro książka dla ojca kosztowała cztery dychy, a budżet to dycha więcej? W końcu olśnienie spadło na moje dziecko - mama, dobra nic tu nie kupimy, bo w tym sklepie są bandycie ceny na zabawki. Rozejrzałam się wokoło, czy ktoś jeszcze usłyszał te słowa, ale większość klientów przyglądało się półkom z książkami i przy zabawkach byliśmy tylko my.
Zapłaciłam, w innym sklepie kupiłam Oreo i z pięknym medalem dla taty zrobionym w przedszkolu, z pudełkiem ciasteczek i książką pod pachą przez całą drogę do domu ćwiczył mowę: wszystkiego najlepszego z okazji dnia taty, proszę i kocham cię... bardzo cie lubie... tak może być? Pewnie, że może! Drugą ważną kwestią, która mu zaprzątała głowę, był to, czy tata podzieli się z nim Oreo, i jak dobrze że ja nie mogę jeść ciastek. W sumie mamo, dobrze, że jesteś na diecie bezglutenowej... szczerość dziecka jest powalająca...
Najważniejsze, że tata ucieszył się z prezentu, dziecko dostało swoją porcję ciastek i jeszcze zostało na jutro...
Fajnie było z nim robić zakupy. Uczyć, że dziś świętuje ktoś inny - nie on, tłumaczyć, że po to są różne święta i okazję, by sprawiać innym radość, bo nawet jeśli prezent jest tylko symboliczny to osoba, która go dostaje zawsze się ucieszy.
Na koniec zwalił mnie z nóg pytaniem: mama, a tata tobie nie kupuje prezentów, nie? No nie.
Co mu będę tłumaczyć, że przez dziesięć lat nic nie dostałam... bo wiesz, wszyscy mają urodziny, a ty ich chyba nie masz...
I tak w sumie dziś było wesoło, choć cały dzień myślałam o innym ojcu - o moim ojcu (i nie wiem, czy coś jeszcze napiszę, bo klawiatura zamazała mi się paskudnie). Dzwoniłam do niego tamtego dnia, chcąc złożyć życzenia, ale nie odbierał, był już w pracy... a później zadzwoniła moja siostra... gdy powiedziała: tata nie żyje, w pierwszej chwili nie wiedziałam o jakim tacie ona mówi... jaki tata? nasz tata...
To już osiem lat...
I chyba to, że Tomek urodził się w Dniu Dziecka jest pocieszeniem za to, że on zmarł w Dniu Ojca..
I z wieloma rzeczami potrafiłam się pogodzić, ale nie z tym, że Jego już nie ma...
Na prace decu musicie jeszcze trochę poczekać... mam kilka prac do wykończenia, brakuje mi tylko czasu...