Obserwatorzy

sobota, 24 sierpnia 2013

Krótka historia...

Jak się zaczęła moja przygoda z decou?
Dzięki mojej koleżance z pracy. Magda przyniosła kiedyś swoje prace i tak zaczęłam z nią gadać... kiedyś myślałam o decoupage`u, ale nie przemawiało to do mnie. W szkole nie lubiłam zajęć z farbami, za dużo babrania, można nieźle się upaprać, a plakatówki mnie zawsze denerwowały bo nigdy nie dawały koloru pożądanego.
Magda jednak z takim przekonaniem mówiła o decou, że zaczęłam się łamać. A gdy zaproponowała, że przyniesie mi swoje farby, krak, klej i lakier - nie miałam wyjścia. Spróbowałam. I tak powstała osłonka na doniczkę (ta z poprzedniego posta). Nie powiem tylko jak kleiłam serwetkę (oczywiście jedną warstwę) bo umrzecie ze śmiechu. Ale jest przyklejona, nie pomarszczona i nawet nie podarta... :0))
No i połknęłam bakcyla. Zaczęło się szperanie w necie, w sklepach, kupiłam książki... naoglądałam się prac i na szczęście nie wpadłam w kompleksy, bo od razu bym to wszystko rzuciła w pioruny.
 
Na początku dłubałam sobie pomału wieczorami, gdy moje dziecko zasnęło błogim snem. Rozkładałam wszystko co wieczór (lub co drugi-trzeci) i robiłam jedną, dwie rzeczy. Później długo nic i znowu coś. Uczyłam się na butelkach, bo winko wypiłam, butelkę pomalowałam.
Bardzo zadowolona byłam z mojego pierwszego cieniowania (a była to piąta lub szósta butelka)
 

 
Później były inne. Uczyłam się na nich kraku dwuskładnikowego i wciąż mi nie wychodził, i dopiero całkiem niedawno na sotilku (który trochę nerwów mnie kosztował) odkryłam co nie wychodziło na butelkach.
Pierwsze drewienka kupiłam w październiku (a pierwsza prace zrobiłam pod koniec marca). I znowu zakochałam się w decou jeszcze bardziej. A myślałam, że bardziej nie można.
A jednak można. Trzeci raz mnie dopadło gdy trafiłam na forum decoupage24.pl Och... wtedy dopiero zrozumiałam, że jeśli chcę to robić tak na serio, to nie w salonie na ławie... zaadoptowałam pokój który był niby gabinetem, niby pokojem gościnnym - teraz jest moja pracownią.
I tam powstał listownik, z którego jestem szalenie dumna...

 
i skrzyneczki dla dziewczynek...
 

 

i chustecznik z bluszczem


i wiele innych...
No i zdjęć nie robię telefonem, tylko zabieram do firmy, i robi je mój Marcin całkiem profesjonalnym sprzętem.

Tyle na dziś.
poszperam jeszcze w necie, poszukam inspiracji, podpatrzę coś, powzdycham nad pięknem...
Mirella

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Bardzo dziękuję za odwiedziny i komentarze. Jest mi szalenie miło, kiedy zostawiacie ślad po sobie. Wasze uwagi motywują mnie zawsze do dalszej pracy :o)