Witam Was moi kochani goście :)
Chciałam Wam napisać o moim drzewku szczęścia, dziś będzie okazja, bo dostało nową osłonkę na doniczkę.
Dostałam kiedyś drzewko szczęścia od jednej pani, która nie bardzo miała miejsce dla niego w swoim mieszkaniu. Wzięłam, bo kocham kwiaty doniczkowe i choć czasami sama nie mam dla nich miejsca, to jest to tylko stan przejściowy, bo każdy kwiat znajdzie dla siebie miejsce. Drzewko rosło i miało się dobrze. Przeżyło nawet (w przeciwieństwie do pozostałych kwiatów doniczkowych) okres przeprowadzki i wykańczania domu, kiedy to było poniewierane i przestawiane przez ekipy, które wykańczały nasz dom, w którym musieliśmy, pomimo surowego stanu, zmagazynować swój dobytek, bo musieliśmy opuścić dotychczasowe mieszkanie. Drzewko przeżyło pomimo niesamowitego zimna (wszystko działo się w grudniu i styczniu), było niepodlewane i strasznie zakurzone.
I kiedy już dom nabrał klimatu domowego ogniska było dość sporym drzewkiem. Do czasu.... nagle w moim życiu wszystko zaczęło się walić i zaczęło też umierać drzewko. Gubiło liście, i więdło. Nic nie pomagało z tych pielęgnacyjnych zabiegów, które stosowałam na podstawie informacji wyczytanych w necie i różnych książkach. Moje życie też sypało się w tempie zastraszającym. W końcu drzewko wyrzuciłam. I choć zmarniało mi wiele kwiatów na przestrzeni lat, to strata tego drzewka jakoś bardzo mnie zabolała.
Sama czułam się jak stratowana przez tabun koni, miałam dość wszystkiego, wszystkich i samej siebie. Nigdy nie czułam się tak fatalnie psychicznie jak wtedy. Nie było żadnego światełka w tunelu. Totalna ciemność, no i świadomość, że drzewko szczęścia leży w śmietniku....
Może usiadłabym wtedy i zmarniała do końca tak jak to drzewko, ale któregoś dnia, uświadomiłam sobie, że przecież mam dziecko, trzyletnie, które mnie potrzebuje.
Otrząsnęłam się i postanowiłam walczyć o lepsze jutro. Zaczęłam od tego, że pojechałam kupić drzewko szczęścia. Tak na dobry początek :)
Było ładne, gęste z pięknymi, błyszczącymi liśćmi. Ale po trzech tygodniach została mu tylko jedna marna gałązka z pięcioma listkami :(
Wzięłam wtedy doniczkę i wyniosłam do innego pokoju, takiego, do którego rzadko wchodziłam. Nie chciałam patrzeć jak moja roślinka marnieje.
I wtedy w moim życiu dostrzegłam światełko w tunelu... i tak krok po kroku szłam w jego kierunku. Pełna nadziei, że może jednak będzie lepiej... i któregoś dnia weszłam do pokoju i z radością zauważyłam, że drzewko już nie gubi liści, a wypuszcza nowe.
Dziś wygląda całkiem ładnie. Zaraz je Wam pokażę, w nowej osłonce, którą dla niego zrobiłam. Stoi na parapecie w mojej pracowni. Zdjęcie robiłam na parapecie w kuchni. Nie jest może najlepszej jakości, bo robione telefonem, ponieważ aparat w wyniku niedawnej przeprowadzki firmy pozostał bez karty.
a tak wygląda sama roślinka - drzewko szczęścia. Przez dwa lata z jednej gałązki i pięciu listków wyrosło tyle...
Wiem, że to tylko zbieg okoliczności, nie jestem przesądna i nie bardzo chce mi się wierzyć w takie rzeczy jak ta opisana przeze mnie, po prostu zbieg okoliczności, czyli zły okres, dobry okres i nazwa rośliny, która odżyła w lepszych warunkach jakie miała w innym pomieszczeniu.
Ale pomimo tego życzę Wam, by każda z Was miała w swoim życiu takie drzewko szczęścia, które będzie rosnąć, rosnąć i nigdy nie zmarnieje.
Dziękuję, że tu zaglądacie, dziękuję za miłe słowa w komentarzach, zapraszam zawsze bardzo serdecznie.
Pozdrawiam i ściskam
Mirella